Wspomnienia z podróży po miejscach pełnych słońca. Figi, które można zerwać z rosnącego przy drodze drzewa (a nie kupować je w cenie drogich kamieni). Jadalne kasztany turlające się w dół drogi na piemonckich wzgórzach. Niewielkie drzewka rosnące wzdłuż głównej ulicy, kryjące wśród liści jeszcze zielone mandarynki, smolista kawa z canoli, Crema di mandorle kupowany w otwartym przez zaledwie dwa dni w tygodniu sklepiku lokalnej kooperatywy, ale też i dłonie z powbijanymi kolcami po próbach obierania opuncji. Wszystko to sprawia, że do włoskich receptur sięgam chętnie.

Niektóre wymienione we wpisie warzywa należą do „brudnej dwunastki” – kupuj tylko bio!