Poznałam bao jako faszerowaną bułkę na parze, więc większość przepisów z internetu traktuję jako dziwactwa. Nawet jedna z moich ulubienic, autorka Jadłonomii pokazuje bao jako składane placki. Na szczęście moją psychikę ratuje przepis Wegannerd. Nawet jeśli dla mnie „bao faszerowane” to masło maślane, to o takie właśnie bułeczki idzie. Cieplutkie, wypchane różnościami, serwowane z sosem sojowym, sambalem. Zupełnie spokojnie podawane w towarzystwie kim chi.

Nasz domowy azjatycki kucharz napełnia je makaronem sojowym (który jest tak naprawdę z fasoli mung), grzybami mun, kiedy nie ma shiitake, posiekanymi warzywami, jajkiem. Co w rękę wpadnie.
Wstępnie parowane mogą być przechowywane w folii w lodówce. Kiedy przyjdzie ochota na coś gorącego, szybciutko podgrzewamy je na parze. Talerze do serwowania warto podgrzać.

bao, bułeczki w koszyu bambusowym, jedna przekrojona, widać nadzienie z jajkiem i grzybami