Cała nawierzchnia ulicy podczas takich deszczów jak przedwczorajszy płynie w dół. Główny nurt zasilany jest strumyczkami spływającymi z kolejnych posesji. Struga wymywa koleiny, niweluje podjazdy, wypłukuje to co MZDiT nazywa szumnie asfaltem. Ani milimetr wody nie zostaje na polerowanych pieczołowicie karcherami kostkach podjazdów. Jestem za podatkiem od wody, a w zasadzie za podatkiem od niezagospodarowania wód opadowych.
Maliny potrzebują wody między kwitnieniem, a dojrzewaniem owoców. W czasie ostatnich upałów zaniedbałam je. Radziły sobie same lepiej w miejscu gdzie wspomagam gromadzenie się deszczówki.
Widząc efekty jak na fotce poniżej, w ramach prywatnej walki z suszą rolniczą, wypróbuję w następnym sezonie równomiernie rozprowadzającyc wodę system kroplujący, zasilany ze zbiornika na deszczówkę. Rów konturujący niestety nie zdał egzaminu, wypełni go rura drenarska z otworami. Jest nadzieja, że nawalny deszcz nie skończy się to potopem u jej wylotu.
Sensownym rozwiązaniem okazało się spięcie rynien razem i skierowanie opadów w studnie chłonne. Można było też się pokusić o ogród deszczowy.
Ignorować z zasady należy pomysły na oczka wodne. Nieprzydatne do niczego, znikną kiedy tylko skończy się okres rozliczeń poprzedniej edycji programu Moja Woda 2020 czyli w tym roku.
Rolnicy, którzy dostrzegli brak wody w glebie i zamiast narzekać wezmą się za małą retencję, też mogą liczyć na dofinansowania.
Ogórki potrzebują 3 l wody na dobę, inaczej są gorzkie, w środku mają puste przestrzenie, deformują się do postaci karykaturalnych.
W przypadku pomidorów nieregularne nawadnianie powoduje ich pękanie. Chętnie rosną przy kontrolowanym deficycie wody – mniej wody w fazie wzrostu, więcej po wykształceniu owoców. Podobnie można uprawiać oliwki i migdały. Może warto już planować zmianę upraw z pszenicy na gaje oliwne?